Monika i Bartłomiej Baranowscy w Koczargach Starych prowadzą Rodzinny Dom Dziecka. Obdarzają miłością nie tylko własne dzieci, ale także i te dla których w historii życia zabrakło troski i zrozumienia najbliższych.
Powiedzcie o początkach Waszego wspólnego życia?
– Nasza znajomość rozpoczęła się od szybkich decyzji i Matki Boskiej. Należeliśmy w liceum do grupy formacyjnej Pomocnicy Matki Kościoła. Chodziliśmy na pielgrzymki. Szybko podjęliśmy decyzję o wspólnym życiu. Bartek musiał mieć zgodę rodziców ponieważ nie miał ukończonych dwudziestu lat. Nie była to motywacja „ciążowa” tylko miłosna… Po roku przyszedł na świat nasz najstarszy syn – Mateusz. Mieliśmy dużo pracy, planów. Kiedy Mateuszek podrósł, zaczęliśmy starać się o drugie dziecko. Czekaliśmy… Wreszcie – po dwóch latach urodziła się nam wymarzona córka. Niestety jej 10 punktów nie odzwierciedlało stanu zdrowia. W czasie porodu doszło do niedotlenienia. Lekarz zaryzykował życie dziecka. Doszło do niewielkich zmian. Było mi ogromnie trudno to zaakceptować. Pytałam Pana Boga – dlaczego ja? Dlaczego moje dziecko? Zaczęła się praca z terapeutą, żmudna rehabilitacja. W nocy tuliłam córeczkę do siebie i ze łzami stawiałam warunki Panu Bogu. Mówiłam: Jeżeli ona wyzdrowieje obiecuje Ci, że zaadoptujemy dziecko… To był trudny czas dla nas obojga. Nie rozmawialiśmy o tym z mężem. Po kilku miesiącach w rozmowie Bartek przyznał, że którejś nocy obiecał Panu Bogu to samo…
Rehabilitacja się udała? Dotrzymaliście słowa…
Tak. Córka zaczęła rozwijać się prawidłowo. Zgłosiliśmy się do chrześcijańskiego ośrodka adopcyjnego. Nie stawialiśmy żadnych warunków. Płeć, wiek, kolor włosów… To nie miało znaczenia. Nie byliśmy jedynie gotowi na niepełnosprawność. Telefon zadzwonił 19 kwietnia 2002 r. w urodziny najstarszego syna. Chłopczyk czekał na krańcach Polski. Daleka droga. Pojechaliśmy po niego następnego dnia…
Nie każdy tak łatwo decyduje się na adopcję.
Ludzie często się boją. To obawy są zrozumiałe. Dziecko może dziedziczyć różne choroby, może pójść inną drogą od tej, wymarzonej przez nas… A tu potrzeba takiego pełnego otwarcia się na dziecko. Miłości, która jest troską, oddaniem. Przytulając dziecko przyjmujemy je z całym bagażem doświadczeń, akceptujmy takie jakie ono jest chociaż nie znamy i nigdy nie odkryjemy jego historii życia… My mamy dać mu miłość. Poczucie, że bez względu na wszystko jest dla nas ważne. Dlatego bardzo istotna jest prawda o adopcji.
Jak to powiedzieć aby nie zranić tej małej, kochanej istoty?
Prawda powinna być powiedziana jak najwcześniej. Długo zastanawialiśmy się, kiedy powiedzieć to małemu chłopcu. I stało się. Spontanicznie… Siedzieliśmy przy stole i nagle zaczęliśmy mówić: kochany synku, czekaliśmy na Ciebie całe życie. Zanim do nas przyszedłeś – byłeś już w naszych sercach. Urodziła Cię inna pani, ale jesteś u nas i jesteśmy szczęśliwi, że Cię mamy… Spodziewaliśmy się różnych reakcji – poprzez prośby o zdjęcia z wieku wcześniejszego, skończywszy na histerii pod stołem… Tymczasem nasz syn, który miał wtedy osiem lat z rozbrajającą szczerością zapytał: I co, czy teraz jeszcze weźmiecie takie dziecko? Takie proste, szczere wyznanie chwyciło za serce. Czuliśmy, że będą kolejne dzieci.
I później okazało się, że Monika jest w ciąży?
Tak. Niestety, straciliśmy to maleństwo przed urodzeniem. Po kilku miesiącach znowu zadzwonił telefon z ośrodka. W Domu Dziecka czekała dwójka dzieci. Bliźnięta. (Kiedy po czasie Baranowscy zaczęli analizować fakty okazało się, że dzieci, które podarował im Pan Bóg urodziły się dokładnie w tym czasie w którym stracili swoje dzieciątko. Data ich narodzin była symboliczna – red.) – Pojechaliśmy zobaczyć dzieci. Dusia i jej braciszek. Bliźnięta. Kiedy się urodziły dziewczynka ważyła niespełna kilogram. Miała nie chodzić. Były inne problemy. A jej brat …- on w życiu płodowym przejął na siebie chyba wszelkie możliwe „defekty”, które miały dotknąć ich oboje. Mieliśmy zabrać tylko dziewczynkę. W ośrodku powiedziano nam, że chłopiec nie ma szans na normalne życie. Że będzie niemal wegetującą roślinką. Zabraliśmy małą do domu. Była przez wszystkich przytulana, kochana. Jednak gdzieś tam cały czas mieliśmy w myślach jej małego braciszka. Wiedzieliśmy go jakiś czas później. Był bardzo chory, sztucznie karmiony. Nie było z nim praktycznie żadnego kontaktu. Jednym słowem – dramat. Czuliśmy jednak, że on będzie z nami chociaż wszyscy starali się nam wybić z głowy ten pomysł. To był dla nas trudny czas. I wtedy okazało się, że spodziewamy się kolejnego dziecka. Nasz „biologiczny” syn przyszedł na świat w 2009 r. w dramatycznych okolicznościach. Wszystko wydarzyło się w Wielkim Tygodniu. Miałam krwotok. Jedna, druga, w Wielki Piątek trzecia operacja. W zasadzie moje życie wisiało na włosku, ale byłam spokojna. Czułam, że wszystko skończy się dobrze. Przecież Pan Bóg jest wielki. I tak też się skończyło chociaż dochodzenie do zdrowia zajęło mi rok. Kiedy zdrowie Moniki doszło do równowagi pojechaliśmy daleko raz jeszcze. Po Adasia – braciszka Dusi. To była przemyślana decyzja. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nikt nie pomoże małemu, choremu i samotnemu chłopcu. Niepełnosprawne dzieci są zazwyczaj na pozycji straconej… Chcieli to jednak zrobić dla tych dzieci i dla siebie. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się myśl o rodzinie zastępczej…
To właśnie od Adasia wszystko się zaczęło i trwa do dziś. Przez nasz dom przeszło prawie trzydzieścioro dzieci. Niektóre przychodzą na chwilę i zostają na zawsze, inne mają być długo, a dość szybko wyjaśnia się ich sytuacja prawna. Czujemy jednak, że zawsze jesteśmy potrzebni.
Dzisiaj Adaś i jego Siostrzyczka mają dwanaście lat. Adaś, choć odbiega nieco od swoich rówieśników i potrzebuje nieustannej opieki, rozwija się na miarę swoich możliwości. 15 czerwca br. w trakcie IV Pikniku Rodzinnego „Ali Run” – biegnij z ks. Alim pod hasłem „Miłość jest pierwsza” , który odbył się w Izabelinie na stoisku Fundacji im. ks. Aleksandra Fedorowicza „Przyjaciele Alego” zbieraliśmy cegiełki na rzecz dalszej rehabilitacji Adasia. Spośród cegiełek wylosowana została jedna, której właściciel otrzymał ikonę z wizerunkiem Pana Jezusa. 1 października zebrana kwota przekazana została Monice i Bartkowi w prowadzonym przez niech Rodzinnym Domu Dziecka przez prezesa Fundacji Piotra Kamińskiego oraz prawnika Pawła Dziekańskiego.
Człowiek jest wielki, nie przez to co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi – mówił nasz umiłowany Jan Paweł II, a dzielić się możemy chlebem, miłością, naszym czasem. SERCEM.
Tekst i fotografie: Magdalena Kamińska
Wciąż potrzebne są nowe rodziny zastępcze. Przynajmniej dwa razy do roku w Powiecie Warszawskim Zachodnim prowadzone są specjalne (bezpłatne) kursy, które trwają 10 tygodni. Można w tym czasie spokojnie zastanowić się, czy to jest nasza droga, nasze powołanie. Bardzo zachęcamy, szczególnie osoby, które jeszcze się wahają, jeszcze nie są zdecydowane. Decyzję o zastaniu rodziną zastępczą można podjąć właściwie w każdym momencie swojego życia. Dzieci czekają…