Wąskie metalowe łóżko, stara szafa, mała umywalka, brewiarz, okulary i wytarta sutanna. Pokoik ks. Aleksandra Fedorowicza w Izabelinie nie zmienił się od pół wieku. Podobnie jak opinia o jego świętości.
Na pytanie kard. Stefana Wyszyńskiego, kto pójdzie tworzyć parafię w ubogim Izabelinie na skraju Warszawy i puszczy, ks. Aleksander Fedorowicz odpowiedział podobnie jak na pytanie mamy, które z jej dziewięciorga dzieci wybierze kapłaństwo…
Kiedy ks. Aleksander Fedorowicz pojawił się w Izabelinie, miał jedną walizeczkę osobistych rzeczy. Ale prawdopodobnie w jeszcze mniejszą można by go spakować w podróż do domu Ojca. Wszystko by oddał biednym. Siostry, które posługiwały na plebanii, nieraz robiły wyrzuty proboszczowi: więcej wody do zupy już się dolać nie da. Kolejnej łaty na ubraniu też naszyć nie można. Podobnie jak na jego podziurawionych gruźlicą płucach.
Na grobie, w centrum cmentarza, zapisano w 1965 r. niewiele słów. „Bóg jest miłością” to była nie tylko dewiza jego życia, ale jego codzienny chleb. Głęboka eucharystyczna duchowość, a przy tym prostota, która nie pasowała do arystokratycznego pochodzenia, robią wrażenie do dziś. Niezwykła to była rodzina: Chrystusa wybrał też jego brat Tadeusz, który dobrowolnie wsiadł do pociągu z zesłanymi na Syberię, by mieli dostęp do kapłana. I siostra Olga, która przez 32 lata pracowała jako zakonnica w Chinach.
Gdy urodzony w 1914 r. na Podolu ks. Aleksander Fedorowicz otrzymał zadanie budowy parafii w Izabelinie, zaczął od odwiedzin wiernych. Ale nie była to popołudniowa herbatka, ale konkretna pomoc: w rąbaniu drew i noszeniu chorym wody, sprzątaniu obejścia i zbieraniu z rowów tych, którzy pogubili się w życiu. Robił to tak, że starsi mieszkańcy do dziś pamiętają. Ojciec Leon Knabit, przekonany o jego świętości, rozpoczął odprawianie Mszy św. w każdą rocznicę śmierci i ułożył modlitwę o beatyfikację, którą codziennie słychać w kościele św. Franciszka z Asyżu. Choć od śmierci minęło już ponad pół wieku.
Podczas 50. rocznicy śmierci ks. Fedorowicza kard. Kazimierz Nycz publicznie zwierzył się, że myśli nad rozpoczęciem starań o uznanie go błogosławionym. Miesiąc wcześniej do Izabelina skierował ks. Ludwika Nowakowskiego, który 23 lata temu zainicjował w Polsce ruch modlitwy o świętość kapłanów.
ZNAKI NA NIEBIE
Nie znałem ks. Fedorowicza, choć wiele pokoleń kapłanów do dziś wspomina tę niezwykłą postać. Ale kiedy ktoś uświadomił mi, że przyjechałem w dzień urodzin pierwszego proboszcza, zacząłem się zastanawiać, czy to nie jakiś znak – mówi ks. Ludwik.
A znaków było więcej. Podczas pierwszej kolędy w Sierakowie ks. Ludwik natknął się na zataczającego się środkiem ulicy mężczyznę, który z płaczem wybełkotał: „Niech ksiądz coś zrobi ze mną, żebym przestał pić”.
Znowu przed oczami stanął mi ks. Fedorowicz, który nie tylko zgarniał takich jegomości z ulicy i doprowadzał do ludzkiego stanu, ale organizował pogadanki z lekarzami i działaczami trzeźwościowymi. Bardzo bolało go pijaństwo, bo wiedział, że każda złotówka na alkohol to pieniądz zabrany z domu żonie i dzieciom – mówi ks. Nowakowski.
Skontaktował się z przyjacielem, ks. Zbigniewem Porzezińskim, który sam wcześniej zmagał się z chorobą alkoholową. Zapytał, czy nie pomógłby stworzyć ośrodka stacjonarnej terapii. Kilkanaście tygodni później oglądali ewentualną siedzibę w Dziekanowie Leśnymi zakładali Fundację im. ks. Aleksandra Fedorowicza „Przyjaciele Alego”. Tego samego dnia ks. Zbigniew trafił na badania. Były skoczek spadochronowy, mistrz walk, który szkolił żołnierzy jednostek specjalnych i policjantów, a później wybrał kapłaństwo, poczuł się źle. Trzy miesiące później zmarł na raka węzłów chłonnych. Tę samą chorobę, która dostarczyła wielu cierpień ks. Aleksandrowi Fedorowiczowi. I w tym samym wieku.
Załamany ks. Ludwik Nowakowski był gotów zrezygnować z fundacji. Ale już na pierwsze ogłoszenie o jej powstaniu zgłosiło się kilkoro wolontariuszy, m.in. do obsługi sekretariatu i księgowości. Gdy na prośbę bp. Rafała Markowskiego ogłosił, że będzie ją jednak prowadził, zgłosili się następni: prawnik i terapeuta.
♦ — Codziennie odkrywam tę niezwykłą postać — przyznaje ks. Ludwik Nowakowski, rezydent parafii św. Franciszka z Asyżu.
Byłem zaskoczony tempem, w którym zaczęli się wokół tej inicjatywy gromadzić ludzie. I to profesjonaliści, bo przecież ja się na fundacjach nie znam. Mam doktorat z teologii duchowości, prowadzę Misję św. Tereski, która zrzesza 2,5 tys. osób modlących się za kapłanów, i odpowiadam od jakiegoś czasu za Radę Zrzeszeń Katolickich w archidiecezji. Ale nie znam się na finansach, raportach, sprawozdaniach, strategiach…
Dziś wolontariusze z fundacji prowadzą cotygodniową grupę wsparcia dla uzależnionych. Raz w miesiącu odbywają się bezpłatne porady prawne i dyżury psychologa. Od września co czwartek na piętrze domu parafialnego trwają warsztaty pisania ikon, a w czerwcu odbywa się Ali Run, czyli bieg, w tym roku połączony z piknikiem pod patronatem fundacji. W planach są dwie książki o ks. Alim, a ks. Nowakowski chętnie wystawiłby swoją sztukę o niezwykłym proboszczu. Ruszyło też wirtualne Muzeum ks. Fedorowicza.
TYLKO MSZA ŚW, JEST CIEKAWA
„Msza św. tworzy Kościół, jest źródłem życia jedynym, Komunia św. go jednoczy” mówił i pisał ks. Aleksander Fedorowicz, utyskując na brak kontaktu wiernych z ołtarzem. „Tylko liturgia, a przede wszystkim Msza św. może uratować żywotność naszych parafii” dodawał i pierwszy w Polsce zbudował ołtarz tak, by odprawiać twarzą do wiernych. Dużo wcześniej przed zakończeniem Soboru Watykańskiego II wprowadzał język polski do liturgii, procesję z darami, zbieranie tacy przez wiernych. Na izabelińskiej plebanii odbywały się spotkania na temat liturgii, z udziałem m.in. ks. Wojciecha Danielskiego i ks. Jana Ziei, w których rodziła się koncepcja nowoczesnej parafii.
Gdy wchodził do kościoła, wierni mieli wrażenie, że idzie święty. Ale nie tylko oni. 10 stycznia 1962 r., podczas pierwszego nabożeństwa ekumenicznego w Polsce, ks. Fedorowicz wygłosił kazanie w kościele św. Marcina. Wielu uczestników miało w oczach łzy. A gdy pastorzy odwiedzili jego mieszkanie, mówili: u nas takich księży nie ma.
WOLNY W UBÓSTWIE
Ksiądz Fedorowicz mówił, że Boga może ukochać tylko człowiek ubogi i wolny. Nie bez powodu patronem parafii został św. Franciszek. Parafia była jednocześnie świetlicą dla dzieci, domem kultury dla dorosłych, salą potańcówek dla młodych, ośrodkiem opieki społecznej, izbą wytrzeźwień i stołówką. Drzwi nigdy się nie zamykały.
Całe mieszkanie proboszcza stanowiło 5 m kw., za ścianą ołtarzową, na piętrze zwanym gołębnikiem. Łazienka była tak mała, że brat ks. Fedorowicza żartował, że Ali to chyba w ogóle się nie myje. A on śmiał się, że przynajmniej nie musi wstawać z krzesła, bo wszystko ma w zasięgu ręki.
Był zawsze tak bardzo dobry, miał takie głębokie oczy, one widziały coś więcej. I prześliczny uśmiech – zapamiętała jedna z sióstr, które pomagały na plebanii.
Księdzu Aleksandrowi zdarzało się wrócić do domu bez płaszcza, ofiarowanego bardziej potrzebującym. Albo z pijakiem na plecach. Do dziś mieszkańcy pamiętają, że ciągle pytał, w czym może im pomóc. Ku oburzeniu niektórych błogosławił związki i grzebał zmarłych, nie tylko nic nie biorąc, ale często obdarowując biedne rodziny. Ubóstwo czyniło go wolnym. A w oczach wielu także świętym, czego dowodzi ponad 600 świadectw zebranych po jego śmierci.
Nie wiem, czy kiedykolwiek ks. Ali zostanie ogłoszonym świętym, ale znam wiele osób, dla których właśnie taki był i takim pozostanie. Podczas ostatniej kolędy ktoś mówił mi, że ks. Aleksander uratował mu małżeństwo – opowiada ks. Nowakowski.
Sam nieraz do niego wzdycha. Jakby pierwszy proboszcz nigdy nie opuścił Izabelina. ■
♦ W „gołębniku” nic się nie zmieniło od chwili, gdy opuścił go jego mieszkaniec.
Tomasz GOŁĄB
tomasz.golab@gosc.pl
GOŚĆ WARSZAWSKI
http://warszawa.gosc.pl/doc/4544851.Ksiadz-ktory-zapomnial-o-sobie